piątek, 6 kwietnia 2018

,

Z całą pewnością nie powinno się to wydarzyć. Obiecano jej, że zrobiła wystarczająco dużo, że nie będzie musiała więcej tego znosić. Niestety znów napotkała kłamstwo. Siedziała na parapecie wygrzanym już od jej pośladków. Kręgosłup oparty o ścianę, bok o szybę okna. Obserwowała od kilkudziesięciu minut jak niebo zmienia swoje kolory poddając się działaniu oddalającego się słońca. Przypomniało jej się kiedy i od kogo się dowiedziała jak to jest właściwie z tymi kolorami nieba i niestety dolała sobie tym sama oliwy do ognia.
Słońce już zaszło. Właściwie dlaczego znowu to się dzieje? Z siłą odchyliła głowę do tyłu waląc w ścianę. Nie ma siły. Jutro sobota. Dzisiaj piątek. Wieczór. Pewne rzeczy nie podlegają dyskusji i z pewnością nikt nie zaprzeczy, no na przykład, że ona na pewno wracała dziś ze szkoły żywszym krokiem, nie zjadła obiadu, żeby zachować trupią szczupłość. Potem wzięła długą kąpiel, pomalowała paznokcie i zapaliła ostrożnie papierosa, tak, żeby nie rozmazać lakieru. Ach, nie, przepraszam. Rzuciła. Ciekawe, czy wytrzymała. Nie wyobrażacie sobie jak bardzo ten widok ściskał jej serce. Uderzyła głową jeszcze cztery razy i z bezsilności osunęła się i położyła na plecach na wąskim parapecie. Zaczęła jednak spadać połową ciała, więc zeszła i spojrzała jeszcze raz w mieniące się kolorami niebo. Nie boli. Nie boli. Nie boli. Mantra w jej głowie właściwie już nie działała. Jednak była jedynym znajomym jej lekarstwem. Nieskutecznym, ale lekarstwem, które mimo iż nie działało, dawało jej jednak jakąś swojego rodzaju nadzieję, albo może złudzenie, że jest dobrze. Wyleczę się w końcu. Kiedyś.
Znajomy zapach dobiegał z kuchni, kiedy zeszła na dół. Mama zrobiła jajecznicę i herbatę. Szczypiorek pokrojony na desce pachniał jak wiosna, a zapachu tego nie czuła od ponad pół roku. A więc tak, zaczyna się. Szczypiorek, świeży ogórek, pomidor, za chwilę wszystko wybuchnie, zakwitnie, wstanie i ożywi się. Oszaleją zwierzęta, a najbardziej gatunek homo sapiens. Zwariują na punkcie siebie nawzajem.
Usiadła przy stole gapiąc się w ten szczypiorek i poczuła falę zawodu nad samą sobą. Przecież miałam zdążyć! Pochorować przez jesień, ewentualnie pochorować przez zimę, a potem zbudzić się razem z przebiśniegami i żonkilami. Ale jak można się zbudzić, jeśli się nie śpi. Jeśli się  nie sypia, tylko wraca co nocy. Podróżuje w te same miejsca i okłamuje siebie.
Jest zgniłym badylem, który nie przezimował. I na pewno nie obudzi się na wiosnę. Nie będzie też żadnych pąków, żadnych owoców. Nie będzie lata i czerwcowych wariacji.



.

 bez tego ciastka w witrynie byłabym niekompletna kocham na ciebie patrzeć zatrudniłam szpiega rosyjskiego żeby się dowiedzieć o czym piszes...